Dragon Bal: Sparking! ZERO to produkcja, której potrzebowałem bardziej, niż mi się wydawało. Kontynuacja serii Budokai Tenkaichi (wydawanej w Japonii jako Sparking!) to strzał w dziesiątkę, powrót do lat minionych, masa nostalgii i radości z niedoskonałej gry.
Dragon Ball to dla mnie wyjątkowy tytuł. Tytuł, który znaczył w moim życiu wiele i do którego żywię naprawdę silne uczucia, choć najnowszych odcinków serii Super nie obejrzałem do tej pory. Choć wiem, że sama historia miała wiele słabych punktów i elementów naciąganych, nie potrafię oderwać od niej oczu, chętnie wracam do kultowych fragmentów anime, na półce leży niekompletna manga, a w domu można znaleźć różne gadżety związane z Dragon Ballem. Krótko mówiąc – w tej recenzji nie będę silił się na obiektywne spojrzenie okiem postronnego gracza, bo to po prostu niemożliwe.
Dragon Ball: Sparking! ZERO to bezpośrednia kontynuacja tytułów wydawanych jeszcze w erze PlayStation 2 – Sparking!, Sparking! Neo i Sparking! Meteor, znane były nam jako Budokai Tenkaichi, Budokai Tenkaichi 2 i Budokai Tenkaichi 3. Na początku XXI w. tytuły z tej serii zachwycały nas możliwością walki w pełnym 3D, mnogością postaci i doskonałym gameplayem, który potrafił wciągać na setki godzin. Sparking ZERO! ma potencjał, by dać fanom Dragon Ball'a dokładnie to samo.
Dragon Ball: Sparking! ZERO – rozwałka, której nie da się nie kochać
Bandai Namco nie próbowało wynaleźć koła na nowo. Dragon Ball: Sparking! Zero to niemal bezpośrednie przeniesienie tego, co poznaliśmy w czasach PlayStation 2. Zdecydowałem się na wypróbowanie standardowego, nowoczesnego sterowania, zamiast klasycznego, bo uznałem, że po ok. 10 latach od ostatniej rozgrywki w Budokai Tenkaichi 3 i tak już nie pamiętam, jak w to się grało. Przez kilka godzin łapałem się, że mimowolnie wciskam niewłaściwe przyciski, próbując reagować tak, jak robiłem to w pierwszych odsłonach serii.
A nie jest trudno wracać do starych nawyków, bo w grze zmieniło się naprawdę niewiele. Możemy atakować wręcz, strzelać pociskami ki, a także wykorzystywać trzy techniki specjalne, z czego jedna to ruch o wyższej sile, z którego możemy skorzystać wyłącznie, będąc w trybie "Sparking!". Wszystkie ataki rzecz jasna nawiązują do konkretnych scen z mangi i anime, a techniki ultymatywne są często związane z kluczowymi scenami poszczególnych postaci – Genki Dama w wykonaniu Goku, Kamehameha ojca i syna w wykonaniu nastoletniego Gohana SSJ2, Kula Śmierci Frizera czy Makankosappo wczesnego Piccolo. Klasyka.
W Dragon Ball: Sparking! Zero nie brakuje wad. Główną jest kiepska sztuczna inteligencja. Bardzo łatwo jest walczyć w taki sposób, by bez problemu pokonać dowolnego wroga sterowanego przez SI. To również spuścizna dawnych odsłon Budokai Tenkaichi, gdzie gra według jednego schematu przynosiła najlepsze skutki. Sam narzucałem sobie w przeszłości ograniczenia, by walki były bardziej wymagające i tu muszę robić to samo. Niektórzy mogliby narzekać też na brak balansu między postaciami, ale taki stan rzeczy nie powinien nikogo dziwić. W tej serii trudno o równą konkurencję. Od zbalansowanej rozgrywki jest Dragon Ball FighterZ. W Sparking! ZERO liczy się zabawa, a nie e-sportowa rywalizacja.
Przeżyj tę historię raz jeszcze. Chociaż…
Tryb fabularny w Dragon Ball: Sparking! ZERO nie zaskakuje. Kolejny raz zaczynamy wraz z pojawieniem się Raditza i towarzyszymy naszym bohaterom w kolejnych epizodach znanych z anime. Jednak wprowadzono pewne zabiegi, które urozmaicą rozgrywkę.
Po pierwsze – rozgrywamy fabułę poszczególnych bohaterów, dzięki temu oglądamy te same wydarzenia z różnej perspektywy. Dla osoby, która nie zna fabuły mangi Toriyamy, może utrudniać to zrozumienie poszczególnych wątków. Dla starych wyjadaczy stanowi to pewne urozmaicenie i zaburzenie liniowości fabuły.
Dodatkowym atutem są epizody Sparking. Są to alternatywne wersje historii. Mógłbym określić je jako historie na poziomie dość prostych fanficków, ale przyjemnie jest sprawdzić, co by było, gdyby Son Goku nie zginął z rąk Piccolo. Tryb fabularny jest mocno rozbudowany, więc wraz z przechodzeniem wszystkich epizodów "co by było, gdyby", poświęcimy na grę wiele godzin. Trzecia z zalet to możliwość oglądania wydarzeń z perspektywy pierwszej osoby. Nie jest to odkrycie Ameryki, ale obserwacja świata oczami bohatera bywa interesująca.
Stwórz własną walkę
Jedną z interesujących cech Dragon Ball: Sparking! ZERO jest kreator walk. Możemy przygotować własne cutscenki, dialogi, a także starcia z określonymi warunkami, na przykład wymuszenie transformacji po danym czasie, zmiany w drużynie po tym, jak życie postaci spadnie do danego poziomu czy wielu innych. Tworzenie takiej sceny jest dość czasochłonne, wierzę, że społeczność przygotuje wiele dobrych własnych walk, które pozostali gracze będą mogli testować.
Minusem jest fakt, że wbudowane w grę przerywniki wyglądają, jakby w dużej mierze były zbudowane we wspomnianym kreatorze. Odbieram to, jako marnotrawstwo potencjału. Dragon Ball miał tyle udanych ujęć, że śmiało można było pokusić się o przygotowanie przerywników w wysokiej jakości.
Dragon Balla widać i słychać
Sama oprawa audiowizualna jest nienaganna, choć wiele jej brakuje do najlepiej wyglądającej gry z uniwersum Dragon Ball, czyli wspomniane FighterZ. Postacie w Sparking! ZERO są przygotowane z dbałością i zachowaniem stylu znanego z anime, ale przykład bijatyki z 2018 r. pokazuje, że możliwe jest stworzenie modeli, wyglądających jak żywcem wyjęte z japońskich kreskówek.
Niesmak pozostawia wersja audio Dragon Ball: Sparking! ZERO. Wydawca uraczył nas kodem do produkcji, który zawiera prawie całą dodatkową zawartość. Prawie, bo zabrakło w niej pakietów muzyki z anime. Udostępnione zostały dwa takie pakiety, wycenione 69 zł każdy. To naprawdę sporo, jak za podmianę muzyki. Brak kultowego już CHA-LA HEAD-CHA-LA (od którego pochodzi zresztą tytuł serii) w podstawowej wersji gry to ukłucie w serduszka fanów. Reszta udźwiękowienia, czyli dubbing i odgłosy walki, pozostają bez zarzutów.
Dragon Ball nigdy się nie skończy
Fani pokochali Dragon Ball: Sparking! ZERO. Na Steamie 94 proc. recenzji gry jest pozytywnych. To dowód, że mimo upływu lat seria ma silną pozycję. Premiera Dragon Ball Daima w Netflix z pewnością również na nowo wzbudzi sympatię do stworzonej przez Akirę Toriyamę serii.
Piszę w tej recenzji wiele pozytywnych słów na temat najnowszej produkcji spod znaku Smoczych Kul, co nie oznacza, że nie widzę wad. Społeczność już w pierwszych dniach po premierze zdążyła zalać internet memami na temat niewłaściwego balansu w poziomie trudności w trybie fabularnym (Vegeta w formie Oozaru faktycznie generował problemy). Jeszcze przed premierą powstawały listy wielkich nieobecnych, czyli postaci, które były dostępne w poprzednich odsłonach Budokai Tenkaichi, a teraz ich nie ma.
Jednym z największych nieobecnych jest Super 17, czyli jeden z kluczowych wrogów z Dragon Ball GT. Jednak brakuje tu także wszystkich postaci z klasycznego Dragon Balla. Mamy tu tylko młodego Goku i tyle. Zabrakło nawet Piccolo Daimao. Wycięto też postaci z filmów kinowych czy odcinków niekanonicznych (na przykład Pikkon). Względem dawnych gier z serii Budokai Tenkaichi wprowadzono też pewne ograniczenia w transformacjach postaci – dla przykładu tylko Vegeta może transformować się w Wielką Małpę – Oozaru. W Dawnych odsłonach mógł to robić każdy Saiyanin, który miał ogon. Być może część postaci zostanie dodana wraz z dodatkami w przyszłości, ale dodatkowa opłata za postacie kluczowe dla serii wydaje się być nie najlepszym rozwiązaniem.
Dragon Ball: Sparking! ZERO – czy warto kupić?
Zdecydowanie polecam Dragon Ball: Sparking! ZERO każdemu fanowi świata Smoczych Kul. Po setkach godzin, które spędziłem przy produkcjach z czasów PS2, jestem przekonany, że będę regularnie wracał do najnowszej odsłony serii. Uwielbiam ten model rozgrywki, choć jest niedoskonały i niezbalansowany. Jest jednak przy tym widowiskowy i świetnie trafia w gusta miłośnika Dragon Balla. Kontynuacja serii Budokai Tenkaichi była świetnym pomysłem, szczególnie po takich eksperymentach jak The Breakers. Boli mnie tylko fakt, że tytuł wydaje się być okrojony – brakujące postacie i brak muzyki z anime wydają się sposobem na wyciągnięcie dodatkowych pieniędzy od graczy. Znak czasów, z którym nigdy się nie pogodzę.
Plusy
- Powrót najbardziej udanej serii bijatyk 3D w uniwersum Dragon Ball
- Czysta radość z rozgrywki
- Wiele postaci, kultowe ataki - cudowny klimat Dragon Balla
- Dobra oprawa audiowizualna
- Ciekawe epizody "co by było, gdyby?"
- Kreator własnych walk
- Wierność starszym odsłonom Budokai Tenkaichi
Minusy
- Problemy ze sztuczną inteligencją wrogów
- Brak muzyki z anime
- Brak kluczowych postaci z uniwersum, przede wszystkim z oryginalnego Dragon Balla
- Grafika:
- Dźwięk:
- Grywalność:
Dragon Ball: Sparking! ZERO - ocena końcowa
Grę Dragon Ball: Sparking! ZERO w wersji PC na potrzeby nienijszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od jej wydawcy - firmy Cenega
Komentarze
0Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!