Gotowi na prawdziwą rzeźnię? Recenzja Bloody Ties – nowego DLC do Dying Light 2
W świecie Dying Light 2 raczej nie brakowało brutalności. Tymczasem okazuje się, że nie tylko można jej dodać więcej, ale również uczynić z niej sztukę. To właśnie serwuje nam DLC Bloody Ties od Dying Light 2 – ale czy tylko to? Nic bardziej mylnego!
Po tym, jak na początku lutego tego roku na światło dzienne wyszedł Dying Light 2, czyli niepowiązany fabularnie seaquel całkiem dobrego, ale znacznie lżejszego Dying Light z 2015 roku, od razu otrzymaliśmy obietnicę wydania większych rozszerzeń fabularnych. Bloody Ties, czyli po naszemu „Krwawe więzi”, jest spełnieniem tych obietnic zaledwie 9 miesięcy po premierze podstawki. To znacznie lepszy wynik niż w przypadku niektórych innych dużych polskich wydawców w ostatnich latach.
Nasuwa się jednak pytanie, czy owe DLC w cenie 39,90 zł poza terminowością wybroni się również pod względem jakości – jeżeli jesteście tym zainteresowani, to zapraszam do lektury!
Dodatek stanowczo ma swój unikatowy klimat.
Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, czyli (początkowo) przewidywalna fabuła
Po aktywowaniu DLC, nie od razu dostajemy dostęp do jego zawartości. Zasadniczo dopiero po przejściu prologu gry w ogóle się o jego istnieniu dowiemy, co również objawia się poprzez krótką rozmowę przez radio oraz wpis w dzienniku. W teorii można by już teraz rozpocząć ogrywanie samego dodatku, ale w praktyce nie jest dobry pomysł, gdyż DLC stanowczo podbija poziom trudności, jakim raczy nas podstawka. Twórcy na szczęście tak go wpasowali w ogólny przebieg gry, że możemy go doświadczać praktycznie równolegle z ogólną historią, a przy tym idealnie pasuje (logicznie) jako nowa przygoda bezpośrednio po zakończeniu fabularnym podstawy.
Historia jest stara jak świat – ludzie w typowo postapokaliptycznym świecie są spragnieni wrażeń oraz emocji, których dostarczyć mogą tylko walki na lokalnych arenach. Do jednej z nich trafia Aiden, jeszcze w pierwszych etapach głównego wątku fabularnego (w starym Villedor), gdzie dosyć szybko (i przypadkiem) zapoznaje się z głównym antagonistą DLC – „Czachą”. Tutaj również dowiadujemy się, że poza takimi małymi arenami istnieje jeszcze crème de la crème mordobicia w postaci elitarnej miejscówki, do której trafia tylko elita – Carnage Hall. Aiden być może i temat by olał (i tak ma co robić), ale oczywiście splątuje swoje losy z losami pewnego młodzieńca i w sposób, który będziecie musieli sami odkryć, ostatecznie i tak trafia do owej „ligi mistrzów”.
DLC Bloody Ties wprowadza do gry zupełnie nowy obszar, ale również rozbudowuje nieco część już istniejącej mapy
Prawdziwa zabawa z dodatkiem dopiero tutaj realnie się zaczyna, ale oczywiście nie będę Wam zdradzać więcej zawirowań fabularnych. Dość tylko powiedzieć, że są bardzo zgrabnie przeplatane z (w zasadzie) obowiązkowym dla postępu w DLC mordobiciem na arenach. A to zajęcie zasługuje na zupełnie osobny rozdział w recenzji.
Carnage Hall robi wrażenie na każdym kroku i to od pierwszego postawienia stopy w środku.
Myślisz, że wiesz wszystko o potyczkach na arenach w grach? No to się mylisz
Cała nowa lokacja w grze to nic innego, jak olbrzymi gmach operowy, który został ku uciesze ocalałych ludzi przemieniony w swoiste Koloseum z licznymi arenami na każdą okazję. Aby awansować na ścieżce kariery gladiatora, Aiden będzie musiał podejmować się wyzwań, które podzielono na 4 typy:
- Spektakl – moim zdaniem najciekawszy, ale też najbardziej zajmujący tryb. Aiden zostaje wrzucony na ogromną arenę z przygotowaną tematycznie scenografią. Walka (zarówno z ludźmi, jak i potworami) odbywa się tutaj w etapach ograniczonych czasowo. Często etapy wymagają od nas wykonania szeregu akcji (w stylu opuszczenia mostu do zamku albo przywrócenia zasilania lamp UV), a całość układa się w iście epickie opowiadanie, którego jesteśmy bohaterem – niczym w grze komputerowej!
- Rzeź – tym razem na arenie pojawiają się coraz to kolejne wyjątkowo mocne stworzenia, które trzeba pokonywać w wyznaczonym czasie, jednocześnie nie dając się pożreć (lub stratować przez towarzyszący im tłum pomniejszych potworków). Tu znaczenie ma strategia i gospodarowanie surowcami przygotowanymi na arenie. Na końcu zawsze czeka na nas boss (co łatwo poznać, bo ma większy pasek życia ;))
- Pęd – to akurat mój najmniej ulubiony tryb, co wynika bezpośrednio z mojego braku fascynacji samym parkourem w grze. Wiem jednak, że to właśnie ten element do dziś trzyma przy Dying Light 2 ogromne grono fanów, zatem z pewnością znajdzie on swoich zwolenników. W skrócie polega on na ucieczce przez potworami w optymalny sposób po wyznaczonej przez punkty kontrolne trasie, aby zmieścić się w bardzo ograniczonym limicie czasu.
- Walka widowiskowa – ostatni z trybów potrafi rozbić stagnację gracza w kontekście stylu walki – tutaj bowiem musimy pokonać bardzo mocnego przeciwnika, używając narzuconej z góry konkretnej broni. Ograniczeniem jest oczywiście umykający nam czas (oraz punkty życia…).
Zasadniczo wszystkie walki (nie tylko z tej ostatniej kategorii) odbywają się z użyciem odgórnie narzuconego sprzętu. Jednakże w pierwszych dwóch trybach możemy dorwać specjalnego potwora, który skrywa mocniejsze narzędzie mordu. Rozwiązanie to jest o tyle dobre, że nie niszczymy naszej własnej broni, a także mamy okazję zapoznać się z mechaniką gry innymi narzędziami – a ta różnorodność stylów walki jest bardzo mocną stroną nawet samej podstawki. Doszło też zresztą kilka nowych wariantów samych broni, a także dwa nowe „gadżety”, których ze względów fabularnych nie będę zdradzać.
To przykład opisu jednego ze spektakli - wcielamy się w Robin Hood'a, a podczas spektaklu nasze poczynania są na żywo komentowane w formie opowiadania - coś pięknego :)
Pamiętaj o zadaniach pobocznych w trakcie wykonywania tego zadania pobocznego
Przypominam jednak, że nie samą rozwałką nowy DLC stoi – twórcy przygotowali dla nas dodatkowych 10 zadań pobocznych, dostępnych w ramach nowej lokacji – są one zwykle miłym oderwaniem od mordobicia, podobnie jak nowe typy wyzwań (dostępne zarówno na głównej mapie, jak w okolicy Carnage Hall). Tu jednak należy poruszyć pierwszą istotną wadę nowego DLC – ogrom backtrackingu! Dom operowy, w którym rozgrywa się DLC, posiada całkiem sporych rozmiarów ogród, do którego kieruje większość tych zadań pobocznych. Niestety do wnętrza budynku prowadzą tylko dwie drogi (a początkowo tylko jedna…), których pokonanie potrafi zając nawet kilka minut. Oczywiście w nowej lokacji nie mamy żadnych punktów szybkiej podróży, zatem już po kilku takich „spacerkach” odechciewa się znowu biegać do zadań pobocznych.
Większość zadań pobocznych nie jest aż tak oczywista, jak pozornie mogłoby się wydawać.
A skoro już tak narzekam, to jeszcze jedna rzecz nieco mnie zirytowała, choć możliwe, że trafi na listę poprawek w dniu premiery dodatku – mianowicie ilość kliknięć potrzebnych do zrealizowania wszelkich QTE. Przykładowo, pochwycił nas zombie i aby się wydostać z jego przyjacielskiego uścisku, trzeba spamować przycisk „F”. Robiąc to w tempie godnym szczytniejszej sprawy i tak naliczyłem łącznie ponad 50 wciśnięć… To samo tyczy się otwierania szaf elektrycznych, bram itp. To serio irytuje, gdy czas na wykonanie zadania nieubłaganie mija, a ja od 10 sekund spamuję klawiaturę, aby ruszyć dalej.
Rozmiar mapy nowego obszaru stanowczo nie robi spektakularnego wrażenia... Są jeszcze podziemia, ale realnie terenu dużo nie doszło.
Co dodatek Bloody Ties oferuje od strony graficznej?
Wymagania samej gry nie zmieniły się względem tego, co zaprezentował ostatni duży Community Patch. Zasadniczo to, jak gra działa, nie odbiega znacząco od mojego premierowego testu kart i procesorów w Dying Light 2. Co więcej, dodany do gry niedawno FreeSync 2.1, znacznie poprawia płynność gry, bez mocnego obniżania jej jakości na każdej karcie graficznej – jeżeli jeszcze z niego nie korzystacie, to polecamy (chyba że już używacie nadal nieco lepiej wypadającego w tej kwestii DLSS).
Silnik graficzny Techlandu nadal robi cudowne wrażenie - zwłaszcza z aktywnym Ray Tracingiem!
Nie można jednak twórcom odmówić przyłożenia się do strony artystycznej gry. Przygotowane areny oraz samo wnętrze i otoczenie głównego budynku to istny majstersztyk, dosłownie ociekający detalami. Z drugiej strony trudno oczekiwać innego efektu, biorąc pod uwagę relatywnie mały obszar, jaki dodano do gry (w porównaniu do takiego choćby DLC „Krew i Wino” do Wiedźmina 3…). Dobrze również wykreowano nowe postaci – tak graficznie, jak i animacjami oraz dubbingiem.
Postaci niezależnych nie ma w tym DLC wiele, ale za to zostały starannie dopracowane.
Niestety podczas samej gry napotkałem na kilka błędów natury „questowej” – czyli zadań, które z różnych względów nie pozwoliły się dokończyć. Szczęście w nieszczęściu, że żadne problemy nie dotyczyły głównego wątku, ale i tak mam nadzieję, że na premierę większość takich błędów uda się usunąć.
Czy warto kupić nowe DLC Bloody Ties do Dying Light 2?
Najnowsze fabularne DLC wyśmienicie balansuje pomiędzy dawkowaniem nam całkiem intrygującej fabuły oraz zupełnie nowego, bardzo intensywnego oraz satysfakcjonującego sposobu rozgrywki (na arenie). Twórcy piszą, że dodatek można ukończyć w 4-5 godzin, ale u mnie po 10 godzinach, jakie zajęło ukończenie wątku fabularnego, nadal jeszcze jest co robić na arenie i dookoła. W takim układzie uznaję, że średnio 4 złote za godzinę zabawy to stanowczo niewygórowana cena.
To bez wątpienia główna atrakcja całego DLC, ale stanowczo nie jedyna!
Początkowo za pewną wadę uznawałem poziom trudności samego dodatku, ale po dłuższym zastanowieniu uznałem, że nie jest on kierowany do osób, którym nie spodobała się podstawka, a właśnie dla weteranów Dying Light 2, którzy liczą na to większe wyzwanie. Jeżeli do takiego grona graczy się zaliczacie, to z pewnością warto rozważyć zakup DLC (który naturalnie też można grać w kooperacji – włącznie ze zmaganiami na arenie).
Czego by o fabule nie mówić, to sama lokalizacja, w której DLC sie rozgrywa, idealnie pasuje do świata Dying Light 2.
Moja finalna ocena jest bardzo pozytywna, nawet pomimo upierdliwego backtrackingu i dosyć rozczarowującego zakończenia głównego wątku (ale to już kwestia gustu). Bardzo miło było po tej półrocznej przerwie wrócić do tego tytułu i ponownie pobiegać po dachach. Zupełnie nowa zawartość dobrze pasuje do świata przedstawionego oraz samego stylu rozgrywki – stanowczo jest to dodatek wart swojej ceny.
Moja opinia o dodatku Bloody Ties do gry Dying Light 2
Plusy:
- Zupełnie nowy obszar do zwiedzania,
- różnorodne walki na arenie,
- wciągający wątek fabularny na 4-5 godzin (realnie bliżej 10 godzin),
- nowe gadżety i odmiany broni,
- dopracowane postaci oraz aspekt wizualny nowej lokacji,
- nowe typy wyzwań i osiągnięć,
- nowe stroje i bronie w motywie „gladiatorskim”,
- dobre wplecenie DLC w świat podstawy,
- solidne dopracowanie od strony technicznej.
Minusy:
- Sporo backtrackingu,
- kilka pomniejszych błędów w działaniu zadań pobocznych,
- zbyt długie QTE (spamowanie przycisków przez kilka-kilkanaście sekund).
Moja ocena DLC Bloody Ties do Dying Light 2:
Dodatek Bloody Ties do gry Dying Light otrzymaliśmy za darmo od wydawcy.
Komentarze
2